Komentarze: 3
Snilam sen....byl tak realistyczny jak dzisiejszy dzien....
Wchodzilam po schodach szpitalnych....chcialam tam, na drugim pietrze odwiedzic ciocie lezaca w sali szpitalnej....na polpietrze spotkalam faceta...blondyna o poldlugich wlosach...wzial mnie za reke i wchodzilismy razem dalej.....hmm....trzymal mnie za reke....tak jak prowadzi sie male dziecko...trzymal mocno....rozmawialismy....smialismy sie... i czulismy ze jestesmy sobie bliscy...ze laczy nas cos mistycznego.....a jednoczesnie kazde z nas wiedzialo ze kiedys wejdziemy na to drugie pietro... i kazde z nas pojdzie odwiedzic swojego chorego....moze dlatego wchodzilismy baaardzo powoli....? gdy dotarlismy na to pietro wlasciwe.....kazde z nas poszlo w swoja strone....rozstanie bolalo ale.....
Tak sobie mysle.....ilu ludzi spotykamy na takich polpietrach naszego zycia? Z iloma sie rozstajemy gdy dojdziemy do jakiegos punktu celu...konca drogi....rozstania bola, prawda?
Ale ponoc trzeba wiedziec kiedy odejsc....nawet jesli jest cholernie trudno sie rozstac....tak strasznie trudno...hmm....nigdy nie zapomne twarzy tego mezczyzny z mojego snu...ani ciebie t. nie zapomne....i juz....